Lekcja historii - wywiad z bohaterką Powstania Warszawskiego, Mieszkanką Kobyłki
Z Leokadią Zofią Grabowską, mieszkanką Kobyłki, bohaterką Powstania Warszawskiego z Batalionu "Miotła" o pseudonimie "Kociak" rozmawiali podczas spotkania w Miejskim Ośrodku Kultury Edyta Zbieć i Wojciech Bardowski. W 2019 roku, podczas uroczystości z okazji rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego spotkali się z panią Zofią pierwszy raz. Zamieszczamy dla Państwa film z tego spotkania, przygotowany przez Telewizję Kobyłka oraz zapis rozmowy.
Leokadia Zofia Grabowska (Kosińska), uczestniczka Powstania Warszawskiego, ps. „Kociak”.
Foto: https://www.1944.pl/powstancze-biogramy/leokadia-kosinska,22747.html
Ur. 1922 r. w Warszawie, absolwentka Żeńskiego Gimnazjum im. św. Zofii w Warszawie przy ul. Marszałkowskiej.
W latach okupacji niemieckiej uczęszczała na tajne komplety z zakresu szkoły średniej. Od 1 maja 1942 r. żołnierz Armii Krajowej - w grupie żeńskiej komendantki Haliny Kifer "Kropelki" w oddziale dywersyjno-sabotażowym Tadeusza Mrówczyńskiego "Marsa" działającym na terenie Ursusa, Warszawy i okolic. Odbyła przeszkolenie w służbie sanitarnej i łącznościowej. Praktykę sanitarną odbyła w Szpitalu Ujazdowskim na Oddziale Chirurgii Lekkiej u dr Kaczorowskiego. Brała udział m.in. w pracach przerzutu prasy i rozkazów.
Jej oddział to Kwatera Główna Okręgu Warszawskiego AK - oddział pomocniczy por. dr Mariana Filipka "Ryszarda", od 3.09.1944 r. dołączyła do kompanii "Szczęsnego" (dawana "Miotła") - pluton "Torpedy". Szlak bojowy: Śródmieście Północ - Śródmieście Południe - Górny Czerniaków. Brała udział jako łączniczka w wypadach po żywność, w konwojowaniu jeńców niemieckich, pomagała powstańcom przy wychodzeniu z kanałów przy ul. Wareckiej. Po połączeniu z macierzystym oddziałem pełniła służbę na ul. Książęcej, na terenie Szpitala św. Łazarza, Szpitala ZUS i Instytutu Głuchoniemych.
Wyszła z Warszawy z ludnością cywilną. Po drodze zatrzymana z matką Natalią Kosińską przez Niemców dostała się do transportu, który zatrzymał się w Ursusie, gdzie był obóz przejściowy na terenie fabryki "Ursus". Przy pomocy kuzynki Haliny Kifer "Kropelki", która przedłożyła Niemcom fałszywe zaświadczenie od wójta, że Natalia Kosińska jest właścicielką gospodarstwa rolnego - sadu w Ursusie (obowiązkowe kontyngenty na rzecz Rzeszy Niemieckiej) została zwolniona z matką z obozu.
Źródło: https://www.1944.pl/powstancze-biogramy/leokadia-kosinska,22747.html
Miejski Ośrodek Kultury, sierpień 2020
Edyta Zbieć: Witamy państwa bardzo serdecznie. To bardzo wzruszająca chwila, czekaliśmy na nią prawie rok. Pani Leokadia, a tak naprawdę pani Zofia… woli pani jak używamy drugiego imienia?
Zofia Grabowska: Nie używam w ogóle pierwszego imienia.
Edyta Zbieć: Czekaliśmy na to spotkanie prawie rok. Gdy zadzwoniła pani do mnie, a ja panią zapytałam, czy zechce być pani naszym gościem. Żebyśmy mogli takie spotkanie nagrać i pokazać mieszkańcom Kobyłki. Pani powiedziała tak, a ja się popłakałam ze szczęścia – to było dla mnie tak wzruszające i wspaniałe.
Zofia Grabowska: Podeszliście do mnie państwo tak z sercem, że trudno było sobie to inaczej wyobrazić.
Edyta Zbieć: Spotkaliśmy się - pani, Wojtek i ja - rok temu, 1 sierpnia na Placu 15 Sierpnia w Kobyłce. Zrobiła nam pani niespodziankę, przyjechała pani wraz z córką. Była pani naszym niespodziewanym gościem. Wniosła pani tyle wzruszenia do tego spotkania, do tych obchodów rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, że do tej pory mamy nagrania i do tej pory ze wzruszeniem je oglądamy.
Wojtek Bardowski: Nie tylko nagrania. Czasem ludzie zadają pytania, czy ta pani jest z nami jeszcze, gdzie ona mieszka? Ta sympatyczna pani, do której podszedłeś i zaśpiewałeś jej „Moja mała dziewczynko z AK”. Ma pani dowody sympatii „fejsbukowiczów” – to takie nowe medium, w którym się często poruszamy teraz. Więc Facebook już panią zna i bardzo panią lubi.
Zofia Grabowska: Muszę powiedzieć, że już kilka osób do mnie podeszło z taką sympatią i wspomnieniami. Naprawdę muszę powiedzieć, że jest mi szalenie przyjemnie.
Edyta Zbieć: I wtedy się okazało, że mieszka pani w Kobyłce – od kiedy, od ośmiu lat, dziewięciu lat?
Zofia Grabowska: Od lutego 2012 roku.
Edyta Zbieć: Czyli już od ośmiu lat jest pani mieszkanką Kobyłki.
Zofia Grabowska: Tak.
Edyta Zbieć: I tak oficjalnie przedstawię państwu – naszym gościem jest pani Leokadia Zofia Grabowska, bohaterka Powstania Warszawskiego, z batalionu „Miotła”, o pseudonimie „Kociak”. Gdy powstanie wybuchło, miała pani 22 lata. Jest z nami również Wojciech Bardowski, bard, artysta. Przyjaciel.
Wojciech Bardowski: Zaśpiewamy dla pani piosenkę.
Edyta Zbieć i Wojciech Bardowski śpiewają „Warszawo ma”
Wojciech Bardowski: Widzę, że pani się wzruszyła. Celowo wybraliśmy ten utwór, nie dlatego, żeby panią wzruszyć, tylko dlatego, że po prostu nie mogliśmy innej piosenki wybrać na początek naszego spotkania.
Zofia Grabowska: Ale ja z przyjemnością słucham wszystkich piosenek. Naprawdę.
Wojciech Bardowski: Dziękujemy. Cieszymy się, że się pani spodobało, bo te słowa są prawdziwe, „nędza i głód gorsze od chłodu i głodu”. Tęsknota za rodziną, tęsknota za tymi, którzy odeszli i tymi, którzy przed chwilą byli, a już ich nie ma. To pewnie tak wyglądała wtedy Warszawa, nasza stolica – że dziś widzieliśmy się w gronie rodzinnym, w gronie przyjaciół, a jutro mogło nas nie być.
Zofia Grabowska: Niestety, dużo ich było. I w rodzinie, jeden z braci ciotecznych poległ na tyłach Muzeum. Po tamtej stronie Książęcej, gdzie było Muzeum, tam byli Niemcy. A po przeciwnej stronie to my byliśmy, na Książęcej pod „siódemką”. Tam się ulokowała nasza cała gromadka. I stamtąd obstrzał był, i ze strony przeciwnej ulicy i ze wszystkich innych możliwych stron.
Wojciech Bardowski: A proszę mi powiedzieć, czy pani pamięta tę godzinę „W”? czy w jakiś sposób państwo byliście poinformowani, czy państwo wiedzieliście o tym, że nastąpi Powstanie, kiedy ono wybuchnie? O której godzinie, którego dnia, czy też znaleźliście się państwo w środku czegoś, czego tak naprawdę nie spodziewaliście się, jakby to gruchnęło na was jak grom z jasnego nieba? Jak to było?
Zofia Grabowska: No mnie to zaskoczyło. Ponieważ moja mama chorowała na serce, to ja z mamą byłam u prywatnego lekarza na Czerwonego Krzyża. W piwnicy byliśmy. I jak to wszystko wybuchło, to myśmy tam były. I następnego dnia rano, gdy właściwie ulice były puste, pod murem przeszłyśmy na Górskiego – z Czerwonego Krzyża na Górskiego – bo tam mieszkałyśmy. I ja właściwie na Górskiego byłam non-stop. Wypady były na Plac Napoleona – wówczas - bo tam była poczta główna, na rogu Świętokrzyskiej, tam na samym rogu. I właściwie tam działałam. W miarę możliwości. Bo do swojej grupy nie miałam w ogóle kontaktu – oni szli z Woli, przez Starówkę, kanałami do Śródmieścia. Na Wareckiej wychodzili. I jak wyszli z kanałów, to jeden z cywilnych, który wiedział, że na Górskiego ja mieszkam z mamą, to powiedział. Mnie nie było, bo ja byłam codziennie w PKO. Tak, że jak wróciłam do domu to wiedziałam – bo on powiedział, że idą na drugą stronę Alei Jerozolimskich. Więc ja , jak oni dali znać, że cały batalion „Miotły” przechodzi na drugą stronę Alei Jerozolimskich, to ja następnego dnia, jak tylko było można, to przeszłam. Pod pretekstem, bo nie wolno było przechodzić przez Aleje, nikomu. Bo był straszny obstrzał.
Edyta Zbieć: Jaki pretekst to był?
Zofia Grabowska: Użyłam właściwie nieprawdziwego faktu. Powiedziałam, że idę z rozkazem od generała.
Wojciech Bardowski: Trzeba się było umieć znaleźć…
Zofia Grabowska: A ja nie wzbudzałam podejrzenia, bo dziewczyna w mundurku harcerskim…
Wojciech Bardowski: Ładna…!
(Zofia Grabowska śmieje się)
Edyta Zbieć: Pseudonim „Kociak”, to znaczy, że na pewno!
Zofia Grabowska: … W mundurku harcerskim, w szmacianych buciakach - i tak przeszłam na drugą stronę. Wiedziałam, że róg Wilczej i Mokotowskiej, tam się zatrzymają. I tak dobrnęłam do swoich. No a stamtąd tośmy już poszli wszyscy razem na Książęcą. I na Książęcej pod „siódemką”, tam byliśmy w zasadzie prawie cały czas. No i niestety nie mogłam znaleźć zdjęcia wszystkich, którzy tam byli w całej grupie.
Wojciech Bardowski: Czy pamięta pani może nazwiska, pseudonimy, imiona swoich współwalczących koleżanek i kolegów? Może pani pamięta?
Zofia Grabowska: Tutaj mam książkę , w której wszystko jest.
Wojciech Bardowski: Leszek Nizyński, Batalion „Miotła”. Rozumiem, że to jest oparte na wspomnieniach również pani? Czy w całości?
Zofia Grabowska: W całości.
Wojciech Bardowski: Piękna dedykacja – koleżance Zofii Grabowskiej „Kociakowi na pamiątkę od autora.
Zofia Grabowska: Tak.
Wojciech Bardowski: Tutaj mamy te nazwiska. Więc jeśli chcieliby Państwo zapoznać się z tymi nazwiskami i różnymi historiami, które pani Leokadia… pani Zofia – będzie mi się myliło, bo tak od początku zapamiętałem panią jako Leokadia, ale Zofia to też pięknie.
Zofia Grabowska: Są tu zdjęcia wszystkich.
Wojciech Bardowski: A, tu jest Batalion. Proszę bardzo.
Edyta Zbieć: Pani Zofio, czy pamięta pani takie wydarzenie, które szczególnie zapadło pani w pamięci podczas tych 63 dni walk?
Wojciech Bardowski: Pewnie każdy dzień był szczególny, ale może jakieś takie wydarzenie, które na tyle mocno utkwiło w pani pamięci, że czasem się pani to śni, albo często je pani wspomina?
Zofia Grabowska: Taki jeden dzień był. Kiedy pytał nas porucznik Torpeda…
Wojciech Bardowski: Dowódca Batalionu „Miotła”?
Zofia Grabowska: Tak, Torpeda. Pytał, kto pójdzie zapytać się, co się dzieje tam, gdzie był Instytut Głuchoniemych. No oczywiście ja poszłam chętnie, ale nie dotarłam do celu, ponieważ był straszny obstrzał z przeciwnej strony Wisły. Tak, że wróciłam. Wróciłam później drugi raz. Znów – kto pójdzie? To poszłam. Poszłam i zobaczyłam, wyrwę okropną, lej taki, i nic nie było.
Wojciech Bardowski: I nikogo.
Zofia Grabowska: I nikogo. Nic nie było… a tam był Instytut Głuchoniemych. Wielka wyrwa w ziemi. I wróciłam z niczym.
Wojciech Bardowski: Po Instytucie nie zostało nic, tylko ten wielki lej po bombie.
Zofia Grabowska: Tak więc to był taki jeden niewypał, ten mój wypad – chęć zobaczenia, co się tam dzieje, a niestety nie było już ani śladu.
Wojciech Bardowski: A proszę powiedzieć, czy podczas tych wypadów, bo pewnie było ich wiele, czy było miejsce na strach, na to, żeby się bać, tak po ludzku?
Zofia Grabowska: Nie. Człowiek nie czuł strachu w ogóle. Zupełnie nie. Nie bał się niczego. Jakoś dziwnie szło się odważnie, chociaż były straszne strachy, bardzo dużo naszych zmarło…
Wojciech Bardowski: Bo pamiętajmy też, że oprócz tych straszliwych rzeczy, jakimi było zabijanie przez Niemców, w trakcie walk bezpośrednio żołnierzy walczących i cywilów, szczególnie cywilów, bo tam przecież była rzeź Woli – proszę powiedzieć pani Zofio, czy z Batalionu, w którym Pani była, czy pani jeszcze później miała kontakt z tymi ludźmi po zakończeniu Powstania, po wojnie? Czy państwo się kontaktowali?
Zofia Grabowska: Z tymi, którzy w rodzinie zostali na tym świecie – to z nimi tak. Jeden z moich kuzynów aresztowany był na Pawiaku i wywieziony. Wywieziony był i zmarł w obozie.
Edyta Zbieć: Pani rok temu mówiła, że to rodzina wdrożyła panią w pewne działania.
Zofia Grabowska: Tak.
Edyta Zbieć: To chyba dzięki siostrze ciotecznej?
Zofia Grabowska: Ciotka moja, która w Ursusie miała swój dom, to w tym domu był kuzyn, który właśnie na Pawiaku został. I on miał stację nadawczo-odbiorczą w domu. Ktoś go zdradził, przyjechało Gestapo, zabrali ciotkę moją, tego kuzyna, siostrę cioteczną i tego kuzyna narzeczoną. I on powiedział, że wszystko bierze na siebie, żeby się do niczego nie przyznawali, żeby mówili, że nic nie wiedzą. I tak rzeczywiście było, wziął wszystko na siebie. Tak, że i ciotkę moją i tę kuzynkę i naszą znajomą dobrą wypuścili. Ciotka dała później 80 tysięcy złotych za wykupienie jego z Pawiaka. Wzięli pieniądze i nic z tego nie wyszło, niestety. A to był bardzo odważny chłopak, bardzo prężnie działał ze wszystkim. I jeszcze wcześniej tory kolejowe wysadzali, szereg chłopaków brało udział wtedy w podziemiu. Tak, że no nadzwyczajny był i tak biedny skończył nieszczęśliwie. Wiec jeśli chodzi właśnie o tego mojego kuzyna, który taki był dzielny i aktywny bardzo, ten Tadeusz Kifer…
Wojciech Bardowski: Tadeusz Kifer to pseudonim, czy nazwisko?
Zofia Grabowska: Nazwisko.
Wojciech Bardowski: Tadeusz Kifer. Kuzyn pani.
Zofia Grabowska: Córka była „Kropelka”, a on był…zapomniałam, ale to będzie w książce.
Wojciech Bardowski: „Batalion Miotła”, jakby ktoś chciał te szczegóły wszystkie poznać, to jest to książka napisana przez Leszka Nizyńskiego, na bazie opowiadań pani Zofii.
Zofia Grabowska: „Kruszynka”! Dwa metry i dwa centymetry wzrostu. I „Kruszynka”. A ona „Kropelka”. I wszystko na „K”, to mnie wybrali „Kociaka”. To tak, jak wybrali, tak zostało.
Wojciech Bardowski: Jak to z pani punktu widzenia wyglądało, jak ci warszawiacy, ci cywile, czy ci, co należeli do różnych organizacji, tak jak pani…
Zofia Grabowska: Siła walki była wielka! Wielka, naprawdę. Nie spodziewali się na pewno Niemcy tak silnego oporu. Bo jednak Niemcy ze wszystkich stron gdzie tylko mogli to nas atakowali, zabijali i więzili.
Edyta Zbieć: Pani Zofia powiedziała, że nie czuła strachu. To jest dla mnie taka odpowiedź na twoje pytanie, Wojtku. Czy zrobiłaby pani to samo w tej chwili? Czy taką samą decyzję by pani podjęła? Żeby walczyć?
Zofia Grabowska: Poszłabym. Jakby było trzeba – poszłabym.
Edyta Zbieć: Pani Zofio, a widziała pani dużo śmierci na ulicach?
Zofia Grabowska: W zasadzie to, że tak powiem, bezpośrednio w tej akcji nie widziałam. Ale koledzy moi, którzy kilka kroków od nas byli, to widziałam tylko, jak ich chowali. Atak Niemców był straszny, z Muzeum, z tamtej strony – to przecież tylko przez ulicę, a Książęca to nie znowu szeroka taka aleja, prawda... tak, że niestety. Ale już pod „siódemki” tośmy się wycofywali w górę, w górę i tutaj, gdzie ksiądz proboszcz miał swoje mieszkanie, to tutaj już ostatnie dni były, bliżej Placu Trzech Krzyży.
Wojciech Bardowski: A proszę mi powiedzieć, jak było z aprowizacją. Co jedliście? Bo przecież nie było sklepów czynnych ani dostaw. Miasto było odcięte. Czy były zapasy? Proszę opowiedzieć.
Zofia Grabowska: Worki cukru tylko można było znaleźć. Ale tak, to w ogóle ciężko było. Do tego stopnia, że ta moja kuzynka, „Kropelka”, Halina Kifer, to mówi: „ty wiesz, coś ty dzisiaj jadła?”. Skąd ja mogłam wiedzieć. „Psa!”. Nawet psa, kotlety z psa robili. Co mogli, to zdobywali. Ciężko było. Chleba to ja nie zauważyłam u nikogo, kromki chleba nie było przez całe Powstanie. I dopiero w pociągu, jak nas zawozili z Warszawy do Ursusa, to wtedy pierwszy raz bochenek chleba zobaczyłam.
Z Warszawy kazali wyjść. Kazali wyjść, a wiadomo, że były takie przejściowe obozy. Jeden to był Ursus, a drugi był w Pruszkowie.
Wojciech Bardowski: Co się działo z ludźmi, którzy byli w tych obozach przejściowych? Czy później ich wywożono do obozów różnych, nie tylko na terenie Niemiec, ale także w Polsce?
Zofia Grabowska: Tak. W transporcie, w którym ja już byłam w wagonie, to mówili, że na Wrocław zawiozą wszystkich. Ja z mamą, mama sobie lat odjęła, a ja dodałam, żeby być razem w jednej grupie. Ale później mamę puścili, w Ursusie już. Jak się dojechało do Ursusa to moja kuzynka, z tą właśnie narzeczoną jej brata, to one z pociągu, którym myśmy z Warszawy Głównej do Ursusa jechały, wyskoczyły na tory kolejowe i wybiegły do domu. Udało im się. Tam Niemcy nie obstawiali tyłów wagonów, tylko z tej strony od frontu. Ja już byłam w takim bydlęcym wagonie i wiedziałam, że nas wywiozą. No ale była szybka interwencja. Ponieważ w Ursusie ciotka moja mieszkała, od lat zresztą, od razu dano znać do wójta. I był akurat u ciotki w tej willi. Na parterze było kilku niemieckich wojskowych wraz ze swoim dowódcą. I jeden z nich miał matkę Polkę - i ojca Niemca. I on dla Polaków był taki łagodny. Poszedł z ciotką moją do wójta i interwencja była, żeby mnie zwolnić,. Na tej podstawie, że tam jest właścicielką sadu moja mama. W Warszawie mieszkała, ale ponieważ na tyłach willi i ogrodu ciotki mojej, był sad duży, to mówiło się, że była właścicielką tego sadu. I myśmy tam często przyjeżdżały. I wtedy w ten sposób, jakoś szczęśliwie, udało się mnie z tego wagonu wydostać. I uwolnić, tak, że wróciłam do domu szczęśliwie, do ciotki mojej.
Wojciech Bardowski: Czyli zdarzali się też dobrzy Niemcy.
Zofia Grabowska: Jak się okazuje, ten Niemiec to miał ojca Niemca i matkę Polkę. I był tak dla Polaków był bardzo serdeczny. I on dlatego właśnie przyszedł i pomagał.
Wojciech Bardowski: Miała pani jednym słowem szczęście.
Zofia Grabowska: Miałam szczęście. Ale później ja się odwdzięczyłam jemu, ponieważ on potrzebował rekomendacji odnośnie swojej osoby. No to wszelkie pozytywne jego zachowania musiałam potwierdzić, to, że był on dla Polaków życzliwie usposobiony.
Wojciech Bardowski: Jak to się stało, że mogła pani tą rekomendację dać, skąd pani o tym wiedziała?
Zofia Grabowska: Potrzebował. Potrzebował opinii. Gdzie on to potrzebował złożyć, to nie wiem, ale w każdym bądź razie odwzajemniłam się za jego serce. Bo dzięki niemu to ja zostałam uwolniona.
Wojciech Bardowski: Pewnie tak. Mamy jeszcze jedną piosenkę dla pani przygotowaną, pewnie pani ją zna. „Deszcz, jesienny deszcz”. Proszę ją zaśpiewać razem z nami.
Edyta Zbieć i Wojciech Bardowski śpiewają.
Edyta Zbieć: Były takie momenty, że przemieszczaliście się państwo kanałami. Kanały stanowiły taką drogę w miarę bezpieczną dla was. Czy tam ludzie całymi dniami, nocami, przesiadywali w kanałach, nocowali tam?
Zofia Grabowska: No było tak, że przecież nie wszyscy od razu przeszli przez kanały. Bo oni ze Starówki kanałami przechodzili na Warecką.
Wojciech Bardowski: Proszę powiedzieć, czy pani wie coś o zrzutach. Czy były jakieś zrzuty, czy pani uczestniczyła w okolicznościach szukania takiego zrzutu, czy one trafiały do mieszkańców, czy raczej trafiały do Niemców?
Zofia Grabowska: W nocy oczywiście, jak była najbardziej głęboka noc, to wtedy nasi chłopcy z latarkami dawali znaki, gdzie są. Żeby akurat starali się zrzucić z samolotów to co, tam było do zrzucenia dla nas, w to miejsce. Oczywiście nie wszystko dostało się w nasze ręce, bo i Niemcy też to dostali. Ale nasi chłopcy też trochę. Tak, że tylko tyle, że jak samoloty leciały, to te latarki wiecznie były w ruchu.
Edyta Zbieć: Czyli miała pani świadomość, że w każdej chwili może pani umrzeć, stracić życie.
Zofia Grabowska: Nie było lęku, żadnego, nie czuło się. Po prostu nie czuło się tego.
Edyta Zbieć: Niesamowite. Czyli po prostu musieliście walczyć.
Wojciech Bardowski: Chcieliście.
Zofia Grabowska: Tak, jakoś tak człowiek nie miał żadnego strachu, szedł z taką całą świadomością, że idzie, że ku dobremu wszystko idzie.
Edyta Zbieć: Że to jest po coś.
Wojciech Bardowski: Że jednak się uda…
Edyta Zbieć: A nawet, jak się nie uda, to jest po coś.
Zofia Grabowska: Tak.
Wojciech Bardowski: Pani Leokadio, widzimy tutaj wiele orderów i medali, które otrzymała pani za bohaterstwo – proszę nam powiedzieć, ja widzę tutaj Złoty Krzyż Zasługi, Srebrny Krzyż Zasługi i inne krzyże – który jest dla pani najcenniejszy?
Zofia Grabowska: Ten najbardziej.
Wojciech Bardowski: To jest Złoty Krzyż Orderu Odrodzenia Polski, Polonia Restituta. Bardzo piękny. Tutaj jest Srebrny Krzyż Zasługi, a tutaj jest krzyż związany z Powstaniem Warszawskim…
Zofia Grabowska: Wszystkie są cenne. Bo wszystkie wiadomo, że świadczą o Powstaniu.
Wojciech Bardowski: Trzeba tę pamięć kultywować, trzeba młodemu pokoleniu przypominać o tamtych czasach, to jest takie pytanie do pani – trzeba przypominać? By to się nie zdarzyło?
Zofia Grabowska: Tak.
Wojciech Bardowski: Żeby to się nie zdarzyło, i żeby oni mogli żyć w wolnym kraju.
Zofia Grabowska: Ja już sobie w rodzinie upatrzyłam w prawnuka. Jednego z prawnuków, któremu to wszystko zostawię, bo wiem, że będzie o to dbał, że nie pójdzie to w zapomnienie i że nie zniszczy tego.
Wojciech Bardowski: Bo jest patriotą?
Zofia Grabowska: Tak czuję, że właśnie on najbardziej będzie przywiązywał wagę do tego wszystkiego.
Wojciech Bardowski: To jest ważne, żeby kultywować pamięć. To cieszymy się, że mamy w rodzinie kontynuatora tych patriotycznych tradycji.
Edyta Zbieć: Pani Zofio, a jak potoczyły się pani losy potem, po Powstaniu, po wojnie? Jest z nami pani córka. Wyszła pani za mąż, miała pani dzieci, szczęśliwie?
Zofia Grabowska: No szczęśliwie, bo jednak z mężem do końca jego życia byliśmy razem. Zakończył swoje życie, to już my z córką byłyśmy.
Wojciech Bardowski: Jedną córkę pani ma? Ile państwa jest? Dwoje dzieci pani ma, tak?
Zofia Grabowska: Tak - i syna. Ale ja jestem bardziej związana sercem ze swoją córką.
Edyta Zbieć: To tak zawsze jest, matki są zawsze bardziej związane z córkami.
Zofia Grabowska: Tak jakoś i poglądy te same i w ogóle jakoś - to jest moje serce kochane.
Wojciech Bardowski: A jak córeczka ma na imię? Hania?
Córka (Anna Pieńkowska): Anna, ale mama mówi Hania.
Zofia Grabowska: Anna Elżbieta. Hania. Kochana Hania.
Edyta Zbieć: Cieszymy się, że jest pani z nami. Że udało nam się do tego wywiadu doprowadzić, cieszymy się też, że jesteście panie naszymi mieszkankami - Kobyłki. Teraz czuję, że jakiś etap, jakaś rzecz została przez nas nie zaniedbana i zrobiona. A to tak, jak pani mówi o swoim prawnuku, że widzi pani godnego następcę swoich wspomnień, swoich odznaczeń, tak samo ja czuję, że zrobiłam coś, jako burmistrz miasta – coś, co było warte wszystkiego, żeby z panią porozmawiać, żeby móc to odnotować.
Wojciech Bardowski: Nie zapomnę, jak pani burmistrz do mnie dzwoniła – „masz wolną środę? Masz wolną środę? Zgodziła się, będzie”! Myślę sobie: Boże co się stało? „Pani Leokadia będzie”!
Zofia Grabowska: Kochani, z sercem jestem przy państwu obydwojgu, bo jesteście dla mnie niesamowicie przyjemni. Tacy życzliwi.
Wojciech Bardowski: Ja dziękuję bardzo, że miałem możliwość poznania pani tam na tym placu.
Zofia Grabowska: Życzliwie podeszliście obydwoje do mnie, nie zapomnę tego nigdy.
Edyta Zbieć: Dzięki pani jesteśmy wolni. Nie musimy tego przeżywać po raz kolejny. I te kolejne pokolenia tak naprawdę nie znają tego, co pani przeżyła.
Zofia Grabowska: No, na pewno.
Wojciech Bardowski: I to świadectwo właśnie, które dzisiaj rejestrujemy tutaj, chcemy dać dalej temu młodemu pokoleniu. Bo o ile ja – może pani Edyta mniej, bo jest dużo młodsza ode mnie, to może nie pamięta – ale ja z opowiadań rodziców, dziadka pamiętam, że nie było łatwo. Tym bardziej cenię sobie takie świadectwa tego co było. To, co dzisiaj tutaj zrobiliśmy, a w zasadzie co pani uczyniła, niech będzie to taką lekcją historii.
Zofia Grabowska: Proszę sobie wyobrazić, że z bardzo licznej rodziny, gdzie cioteczne rodzeństwo było liczne bardzo, ja w tej chwili zostałam jedna jedyna. Wszyscy pomarli już, nie ma nikogo z mojego pokolenia. Nie ma nikogo.
Wojciech Bardowski: Ciśnie mi się na usta taka piosenka, może pani pamięta… Jest jedna jedyna, którą kocham najwięcej…
(Wojciech Bardowski: śpiewa, pani Zofia Grabowska wtóruje)
Wojciech Bardowski: Cieszę się, że pani zna tę piosenkę! Jak mi bardzo miło!
Zofia Grabowska: No, kochany!
Wojciech Bardowski: To Lata dwudzieste, lata trzydzieste, piękne szlagiery, polskie piosenki – ale jakie trafione, to nie było wyreżyserowane, broń Boże - prawda że się nie zdzwanialiśmy? Piękne! Myślę, że to jest wspaniała pointa naszego dzisiejszego spotkania, a ja bardzo dziękuję, że mogłem się znaleźć w tym towarzystwie.
Zofia Grabowska: A ja do wojskowych mam sentyment, kochany, bo mój wujek najmłodszy mojej mamy brat wojskowym był. Hanuśka, pokaż!
Wojciech Bardowski: Tutaj, prawdopodobnie to jest to zdjęcie, które ja posiadam – pan w stopniu kapitana.
Zofia Grabowska: A tu jest jego zdjęcie jeszcze jedno. O, to jest on właśnie.
Wojciech Bardowski: Proszę opowiedzieć o tym panu, kto to jest.
Zofia Grabowska: To jest mojej mamy najmłodszy brat.
Wojciech Bardowski: To jest pani wujek? Wujek służył w wojsku polskim, 39 rok. Tutaj jako młody… gdzie służył, wie pani może?
Zofia Grabowska: Saper.
Wojciech Bardowski: A jego losy pani jakieś zna? Co się z nim stało później, po wojnie?
Zofia Grabowska: On był w obozie, ale jak wracali z obozu to ja wyszłam do pociągu w ursusie i przyprowadziłam go do domu. Wyobraźcie sobie państwo, szczęśliwie.
Wojciech Bardowski: Piękne wspomnienia, piękne pamiątki. Dziękujemy pani.
Edyta Zbieć: Wojtek?
Wojciech Bardowski: Tak?
Edyta Zbieć: Jest zapotrzebowanie. Jesteś mistrzem improwizacji, a trzeba zaśpiewać piosenkę „Moja mała dziewczynko z AK”. A capella.
Wojciech Bardowski: Niech pani burmistrz poprowadzi jeszcze jakąś dyskusję, to ja tutaj sobie przynajmniej słowa ogarnę.
(po chwili Wojciech Bardowski zaczyna śpiewać)
Wojciech Bardowski: Dziękuję pani Zofio, dziękuję za tę możliwość poznania pani. Jest pani bardzo ciepłą i radosną, taką życzliwą osobą.
Edyta Zbieć: I odważną!
Wojciech Bardowski: I odważną.
Zofia Grabowska: Dziękuję.
Wojciech Bardowski: I to jest dla nas ta wartość najważniejsza.
Edyta Zbieć: Dziękujemy za to spotkanie jeszcze raz, naszymi gośćmi była pani Leokadia Zofia Grabowska i pan Wojciech Bardowski – artysta, bard, przyjaciel, jak mówiłam.
Wojciech Bardowski: A całość prowadziła i słowem pięknym ozdobiła pani Edyta Zbieć, Burmistrz Miasta Kobyłka.
Edyta Zbieć: Dziękuję serdecznie.
Zofia Grabowska: Kochani, jesteście dla mnie naprawdę tacy mili, kochani, że długo będę was pamiętała, naprawdę długo